Marynarka Wojenna. Co dalej?

Przez kolejnych rządzących Marynarka Wojenna traktowana jest jak niechciane dziecko. Funkcjonuje w stanie permanentnego niedofinansowania. Zatem czy w ogóle nam jest ta formacja potrzebna?

Trochę historii – polskie Gawrony

Program budowy korwety wielozadaniowej Gawron był jednym z najważniejszych programów modernizacji polskiej Marynarki Wojennej. Pierwotnie miało powstać 7 jednostek typu 621 opartych o niemiecki projekt MEKO A-100. Miały to być nowoczesne okręty zbudowane w technologii stealth, zmniejszającej skuteczną powierzchnię odbijającą fale radarowe. Ich uzbrojenie stanowiłyby rakiety przeciwokrętowe, przeciwlotnicze, torpedy (nie podjęto ostatecznej decyzji, jakich typów) oraz artyleria pokładowa. Budowa pierwszej jednostki ORP Ślązak rozpoczęła się w 2001 rok w Stoczni Marynarki Wojennej w Gdyni. Bardzo szybko okazało się, że budżet Marynarki nie udźwignie ciężaru budowy siedmiu jednostek, dlatego ich liczbę ograniczono do trzech, a ostatecznie dla jednej. Decyzja ta przyczyniła się do późniejszego upadku stoczni, która zainwestowała własne środki w linię produkcyjną nowych okrętów. Oznaczało to też wzrost kosztów budowy pojedynczego okrętu.

Zaczęto szacować, że ORP Ślązak może kosztować więcej niż amerykańska fregata, która powstawała w ramach programu Littoral Combat Ship. Notoryczny brak środków doprowadził do tego, że na zakupione elementy napędu oraz przeniesienia mocy, jeszcze przed ich zamontowaniem, skończyła się gwarancja producenta. Techniczne wodowanie kadłuba odbyło się w 2009 roku, czyli 8 lat od rozpoczęcia budowy. Niedługo po tym wydarzeniu ówczesny minister obrony Bohdan Klich zawiesił budowę korwety, a Stocznia Marynarki Wojennej ogłosiła upadłość. W dokumencie wydanym przez Ministerstwo Obrony Narodowej w styczniu bieżącego roku, dotyczącym modernizacji sił zbrojnych, pominięto kwestię korwety, a 24 lutego 2012 r. premier Donald Tusk ogłosił ostateczny koniec programu korwety Gawron, określając go jako bezsensowny.

Jednak to nie był koniec, historii tej jednostki. W tym samym roku postanowiono jednak dokończyć okręt, ale jako jednostkę patrolową. 8 listopada 2019 r. zakończyły się testy, a 28 listopada 2019 r. podniesiono banderę na okręcie nazwanym ORP Ślązak. Wielu specjalistów jak i ludzi związanych z marynarką złośliwie mówi, że to najdroższy okręt patrolowy na świecie. Jest w tym dużo prawdy. Warto jednak zaznaczyć, że niemal z miejsca można Ślązaka doposażyć w pionowe wyrzutnie rakiet przeciwlotniczych oraz wyrzutnie rakiet przeciwskrętowych. Jest na to miejsce na jednostce, są tory kablowe, oraz przystosowane do zarządzania walką centrum. Z kwestią operacji przeciwpodwodnych jest już gorzej, ponieważ zamontowanie sonaru podkadłubowego wiąże się poważną ingerencją w kadłub. Chociaż nie wymaga dużej pracy zainstalowanie sonaru holowanego. Jak na razie, żadnych decyzji nie podjęto, i wydaje się, że nie ma woli politycznej w celu dozbrojenia okrętu.

W między czasie powstał ambitny jak na nasze warunki program Miecznik, czyli program wprowadzenia na uzbrojenie trzech okrętów obrony wybrzeża o wyporności ponad 1900 ton. Oficjalnie program ruszył w 2013 r. I od tamtego czasu w zasadzie niewiele się dzieje. Wiadomo, że przyszłe okręty miałyby prowadzić operacje na Bałtyku i Morzu Północnym. Miały by zwalczać cele nawodne, lądowe oraz mieć możliwość samoobrony przed zagrożeniem z powietrza. Z czasem, pod wpływem nacisków niektórych grup, okręt rozrósł się do wielkości fregat FREEM. Argumentowano, że taki okręt będzie zdolny do przenoszenia kilkudziesięciu pocisków przeciwlotniczych, przeciwokrętowych, zdolnych również do atakowania celów lądowych. Dodatkowo będzie miał możliwość rozpostarcie parasolu przeciwlotniczego – czyli zdolności obrony strefowej. Byłoby to wsparcie dla lądowych baterii Patriot, które niedawno zakupiła Polska. Czy taka koncepcja jest słuszna, wyjaśnię w dalszej części artykułu.

Drugim programem modernizacyjnym, jest program Orka. Marynarka wojenna zamierza nabyć 3 okręty podwodne z napędem niezależnym od powietrza. Brane są pod uwagę 3 konstrukcję: niemiecki okręt klasy U212, francuski Scorpène oraz szwedzki typu A26. Rozgorzała gorąca dyskusja czy przyszły okręt powinien móc przenosić pociski dalekiego zasięgu. U212 nie jest zintegrowany za taką bronią, Scorpène tak – rakiety manewrujące MdCN/NCM o zasięgu 1000 km (jednak Francuzi chcą nam sprzedać okręty tylko z tymi rakietami, nie pozwalając na wybór innych). Szwedzi są elastyczni i są gotowi zintegrować okręt z dowolnym typem rakiety, a nawet dodać dodatkową sekcję z wyrzutniami pionowymi przeznaczona na taką broń.

O obu programach ostatnio zrobiło się cicho (chociaż program Orka ciągle wraca w kolejnych zapowiedziach jego rozpoczęcia, z czego nic nie wynika). Wygląda na to, że zostały odłożone na przyszłość. Można o tym sądzić, po przymiarkach Marynarki Wojennej do przejęcia szwedzkiego okrętu podwodnego klasy typu Västergötland, inaczej A17. Są to okręty, które weszły do służby w 1987 roku, a zatem dość leciwe. Szwedzi dysponują dwoma jednostkami, które zostaną zastąpione nowymi A26: HMS „Södermanland” oraz HMS „Östergötland. Z wiadomości, które spływają od decydentów, takie rozwiązanie jest bardzo prawdopodobne. Okręty te dysponują napędem niezależnym od powietrza, w postaci silników Stirlinga. Obie jednostki zostały zmodernizowane na początku wieku. Nie wiadomo czy w grę wchodzi jedna jednostka czy dwie. Niestety przed przekazaniem stronie polskiej, wymagana będzie modernizacja, w celu zastąpienia części już nieprodukowanych. Niestety istnieją duże obawy, że okręty będą trudne i drogie w eksploatacji. Co za tym idzie, że ich dostępność będzie niska.

Zatem czym wartościowym dysponuje Marynarka Wojenna?

Na początku należy wspomnieć o okręcie podwodnym ORP Orzeł III projektu 877E (typu Warszawianka, NATO: Kilo). Mimo, że wszedł do służby w 1986 roku, i jest pozbawiony nowoczesnego wyposażenia (nigdy nie był gruntownie modernizowany), teoretycznie jest to nadal groźna broń. Bez sprzecznie to jeden z najcichszych zbudowanych okrętów podwodnych w historii. Z resztą zmodernizowany jest do dzisiaj rosyjskim hitem eksportowym. Jak mówi legenda (działania podwodne niemal zawsze zostają tajne), ORP Orzeł w latach 90-tych, podczas ćwiczeń z okrętami NATO, podszedł niezauważony do jednostek zachodnich, które ćwiczyły obronę przeciwpodwodną, przeszedł w zanurzeniu kilka mil pod okrętami amerykańskim, i niezauważony się oddalił. Nie można tego faktu zweryfikować, ale biorąc pod uwagę, że podobne wydarzenia zostały ujawnione (francuski okręt z napędem jądrowym typu Rubis „zniszczył” podczas ćwiczeń amerykański lotniskowiec, a szwedzkie Gotlandy bezkarnie „zatapiały” amerykańskie okręty), taka sytuacja jest jak najbardziej prawdopodobna. Napisałem, że teoretycznie jest to groźna broń. ORP Orzeł długo spędził w suchym doku. Po zwodowaniu doszło do wypadku, po czym w 2017 pożaru na pokładzie. W końcu okręt wyszedł w morze. Ale analizując zapotrzebowanie na modernizację kolejnych systemów, oraz braku chętnych na to, można wywnioskować, że obecnie ORP Orzeł nie nadaje się do działań bojowych.

Nadbrzeżny Dywizjon Rakietowy (NDR). To jednostka wojskowa wyposażona w brzegowe rzutnie pocisków NSM norweskiego Kongsberga. W skład wchodzi kilkadziesiąt pojazdów różnego przeznaczenia, ale warto tutaj wymienić radar TRS-15C Odra-C wykrywający cele nawodne. Dzisiaj na wyposażeniu Marynarki Wojennej są dwie takie jednostki. Pociski NSM to jedne z najnowocześniejszych rakiet na świecie. Zbudowane w technologii obniżonej wykrywalności, kierują się na cel pasywnie, na podczerwień. Zasięg to około 200 km (często pisze się 190 km, ale faktyczny zasięg nie jest znany). Mogą uderzać w cele morskie, albo cele lądowe o znanym położeniu. Łącznie zakupiono 36 pocisków. Problemem tego systemu jest wykrywanie, ponieważ horyzont radarowy (krzywizna Ziemi) ogranicza wykrycie okrętu do maksymalnie 50 km. W chwili obecnej Marynarka nie dysponuje dronami lub radarami wyniesionymi nad poziom ziemi (np. w areostatach), które mogły by zwiększyć zasięg wykrycie. Drugim problemem jest to, że do dzisiaj (przynajmniej oficjalnie) nie zostały wgrane sygnatury wrogich okrętów. Zatem może się zdarzyć, że pocisk pomyli cel i zaatakuje jednostkę cywilną. A jak wiadomo Bałtyk jest morzem z dużym ruchem okrętów.

Okręty klasy Orkan. To trzy małe okręty rakietowe uzbrojone w bardzo nowoczesne szwedzkie rakiety manewrujące RBS 15Mk3. To groźna bron, z którą przeciwnik musi się liczyć. Rakiety o zasięgu 200 km w końcowej fazie naprowadzane są radarowo, co czyni je trudnym do zakłócenia nawet przez nowoczesne systemy samoobrony. Mogą do celu poruszać się po zaprogramowanej trasie, atakując z najmniej prawdopodobnego kursu. Mogą też zaatakować cele lądowe, o wcześniej znanych koordynatach. Ale i tu są problemy. Same okręty należą do klasy już wymierającej. Posiadają bardzo ograniczoną zdolność obrony przed zagrożeniem z powietrza. Niestety ale podjęto decyzję tylko o ich remoncie. Zatem modernizacji nie będzie. I tutaj też jest problem ze wskazywaniem celu. Jak w wypadku rakiet NSM jest to 50 km.

Warto wspomnieć jeszcze o programie Kormoran II, czyli programie niszczyciela min. Pierwsza jednostka, właśnie Kormoran II, weszła do służby w 2017 roku. Niewątpliwie cieszy to, ze program realizowany siłami polskiego przemysłu dotarł do finału. Łącznie powstaną 3 okręty tego typu, bez wątpienia jedne z najnowocześniejszych na świecie.

Nie licząc niedawno zwodowanego holownika, to wszystkie nowości Marynarki Wojennej.

Zatem po co nam marynarka?

W dzisiejszym świecie zagrożenie w odległym jego krańcu może mieć wpływ na sytuację w kraju. Tak było z piratami somalijskimi. Kiedy ci zaczęli porywać statki, wielokrotnie wzrosły ceny ubezpieczenia towarów. Tak bardzo, że koszt transportu wzrósł do nieakceptowalnego poziomu. Dlatego rozpoczęto akcję antypiracką. Dzisiaj zablokowanie kluczowej dla transportu cieśniny lub szlaku morskiego może wywołać kryzys na ogromną skalę. Polska musi być gotowa do obrony swoich interesów na całym świecie. Oczywiście możemy liczyć, że zrobi to ktoś za nas. Ale co będzie jeśli w danym momencie nikt nie będzie chciał lub mógł nam pomóc? Efektywne prowadzenie działań na morzach i oceanach może zapewnić jedynie okręt wielkości korwety. Mniejsze zwyczajnie się do tego nie nadają. Polska zbudowała w Świnoujściu gazoport i już dawno zaczęto zadawać pytanie, kto będzie gazowców bronił? A jeśli USA lub kraje europejskie zaangażują się w jakiś konflikt i nie będą miały środków na obronę naszych okrętów? Zostaniemy kompletnie bezbronni na łasce innych. W takiej sytuacji najlepiej zlikwidować Marynarkę Wojenną. Da to ogromne oszczędności w budżecie. A może ktoś zechce pilnować naszych interesów na morzu?

Poza zadaniami czysto wojskowymi, marynarka wojenna ogrywa bardzo ważną rolę w czasach pokoju. Pełni zadania policyjne (dla przykładu można podać kilkukrotne misje okrętów podwodnych klasy Kobben na Morzu Egejskim, których celem było między innymi przeciwdziałanie przemytowi), okręty wysyłane są w rejon klęsk żywiołowych, oraz w rejon konfliktów w celu ewakuacji polskich obywateli oraz obywateli państw zaprzyjaźnionych. Polskie jednostki ściśle współpracują z wojskami innych państw należących do NATO czy UE, między innymi wchodząc w skład tak zwanych stałych zespołów NATO, np. trałowce, niszczyciele min oraz ORP Kontradmirał Xawery Czernicki wchodzą w skład Stałego Zespołu Sił Obrony Przeciwminowej NATO (SNMCMG1). Ale żeby współdziałać z flotami innych państw, trzeba mieć na czym pływać.

Polska przystępując do NATO zobowiązała się do utrzymania sił zbrojnych, w tym swojej marynarki wojennej, na poziomie umożliwiającym skuteczną obronę, samodzielną oraz w ramach sił sojuszniczych. Artykuł 3 Traktatu Północnoatlantyckiego brzmi: „Dla skuteczniejszego osiągnięcia celów niniejszego traktatu, Strony, każda z osobna i wszystkie razem, poprzez stałą i skuteczną samopomoc i pomoc wzajemną, będą utrzymywały i rozwijały swoją indywidualną i zbiorową zdolność do odparcia zbrojnej napaści.” Rezygnacja z korwet Gawron oraz brak planów rozwoju Marynarki Wojennej RP, jest świadomym łamaniem postanowień dokumentu, zapisów którego zobowiązaliśmy się przestrzegać.

Co dalej?

Obecnie nasz przeciwnik jest jasno określony. Federacja Rosyjska modernizuje swój sprzęt ale flota bałtycka w najmniejszym stopniu jest nasycona nowoczesnym sprzętem. Dlaczego? Jeśli Polska wprowadzi do linii okręty nawodne, nawet najbardziej zaawansowane, w Obwodzie Kaliningradzkim pojawią się nowe nadbrzeżne wyrzutnie rakietowe. W razie konfliktu nad Bałtykiem znajdzie się kilkadziesiąt rakiet manewrujących. Takiego nawału ognia nie jest w stanie odeprzeć żaden współczesny okręt, włączając amerykańskie okręty z systemem Aegis w najnowszej konfiguracji. Flota rosyjska zostanie w portach. Zatem budowanie fregat klasy FREEM mija się z celem. Takie okręty zostaną zatopione w pierwszych momentach konfliktu. Pozostają okręty podwodne. Bałtyk to trudne morze dla nich z powodu małej głębokości. Ale jest mocno rozwarstwione pod względem temperatury i zasolenia. To już koszmar dla jednostek nawodnych. Podwodniacy mogą się skryć pod daną warstwą, i systemy aktywne oraz pasywne nie są w stanie ich wykryć. Zatem jeśli okręt podwodny posiadałby rakiety manewrujące, cios może być zadany w każdym momencie, z dużą precyzją. Tylko taka sytuacja mogła by zmusić do wypłynięcia rosyjskich okrętów z portów. A tak na marginesie: jeśli na stanie naszej marynarki były by rakiety o zasięgu 1000 km lub większym, w odpowiednim miejscu wystrzelenia, w zasięgu byłaby Moskwa.

Niestety dzisiaj widać brak woli decydentów w kwestii modernizacji marynarki. Zrozumiałe jest, że obecnie budżet wojska jest mocno napięty. Nikt nie oczekuje niemożliwego. Ale czy wydatków na Marynarkę Wojenną nie dało by się określić w perspektywie 10-15 lat? Zaplanować realny scenariusz? Zostaje nam obserwować sytuację i dobrze życzyć Marynarce.

.

Tekst: Tomasz Hens

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Pin It on Pinterest

0
Would love your thoughts, please comment.x