Katastrofy atomowych okrętów podwodnych

USS_Thresher
Official U.S. Navy Photograph, from the collections of the Naval History and Heritage Command.

Służba na okręcie podwodnym jest bardzo niebezpieczna. ZSRR (potem Rosja) i USA przekonały się o tym wielokrotnie, tracąc jedne z najbardziej wartościowych jednostek – atomowych okrętów podwodnych.

Marynarka USA straciła dwa okręty z napędem jądrowym.

10 kwietnia 1963 roku w czasie testów morskich i prób zanurzenia utracono kontrolę nad zanurzeniem USS Thresher (SSN-593). Towarzyszył mu inny okręt USS Skylark. Thresher zgłosił awarię, ale potem zanurzał się coraz głębiej i przestał odpowiadać na wezwania przez podwodny hydrotelefon (tzw. gertruda) i na sygnały alarmowe, nakazujące natychmiastowe wynurzenie, w postaci ręcznych granatów wrzuconych do wody. Potem zarejestrowano odgłosy pękającego kadłuba i uchodzenia z niego powietrza. Ustalono, że przyczyną tragedii było pęknięcie niewielkiego rurociągu wewnątrz kadłuba. Powstała mgła wodna doprowadziła do zwarć w instalacji elektrycznej i do zatrzymania reaktora. Niedoświadczony operator odciął również dopływ pary do turbin i okręt utracił prędkość, co spowodowało jego opadanie. Nie udało się wypchnąć wody ze zbiorników balastowych – rury uległy zalodzeniu. Przy braku energii i braku czasu na ponowne uruchomienie reaktora – okręt przekroczył głębokość maksymalną i uległ zniszczeniu przez ciśnienie wody. Zginęło 129 osób.

USS Scorpion (SSN-589)
USS Scorpion (SSN-589)

21 maja 1968 roku USS Scorpion (SSN-589) zgłosił swoje położenie w czasie powrotu z rejsu patrolowego – 50 mil na południe od Azorów. Potem stracono kontakt z okrętem. Wreszcie uznano, że nie odzywa się stanowczo zbyt długo. Rozpoczęto poszukiwania, aż wreszcie odnaleziono jego wrak w październiku. Leżał na głębokości ponad 3 km, Ciśnienie wody zrobiło zmiażdżyło kadłub. Co było przyczyną katastrofy? Nie wyjaśniono tego do dziś. Wysnuwa się dwie teorie – podczas próbnego strzelania bojową torpedą utracono nad nią kontrolę, a torpeda włączywszy układ naprowadzania… jako cel obrała sobie własny okręt i zniszczyła go. Badania wraku nie wykazały jednak śladów eksplozji. Inna teoria mówi o wewnętrznej eksplozji jednej z baterii elektrycznych, rozszczelnieniu kadłuba i zalaniu okrętu. Katastrofa stała się tak nagle, że załoga nie zdołała uwolnić boi ratunkowej, wzywającej pomoc i podającej miejsce wypadku. Zginęło 99 osób.

Flota radziecka straciła o wiele więcej takich okrętów.

K-129 nie był to co prawda okrętem z napędem jądrowym, ale miał na pokładzie broń jądrową. Poza tym to co było po katastrofie zasługuje na film sensacyjny. Pod koniec lutego 1968 roku jeden z przestarzałych w tamtych czasach okrętów, K-129 (projekt 629A, NATO: Golf II), wypłynął z bazy w Pietropawłowsku Kamczackim w rejs patrolowy po Pacyfiku. Wkrótce okręt dokonał zanurzenia i… raz na zawsze urwał się z nim kontakt. Zaczęto szerokie poszukiwania zaginionego okrętu. Warto dodać, że na każdy wychodzący na patrol okręt rakietowy zawsze czekał gdzieś w pobliżu amerykański SSN, czyli myśliwski nuklearny okręt podwodny. Miał podążać cały czas za radzieckim nosicielem rakiet, by w razie “W” jak najszybciej posłać go na dno, zanim zdąży zrobić użytek ze swojego śmiercionośnego ładunku. K-129 oczywiście też dostał eskortę takiego “cienia”. Jego zatonięcie i wzmożona aktywność poszukiwawcza radzieckiej floty nie umknęły więc uwagi czujnej stronie amerykańskiej. Należy dodać że oprócz śledzącego SSN Amerykanie prowadzili nasłuch z sieci dennych hydrofonów systemu SOSUS i zarejestrowali odgłos eksplozji na K-129.

K-129 nie odnaleziono, tym niemniej gdzieś na dnie spoczęły trzy głowice termojądrowe o mocy jednej megatony każda, a do tego torpedy z głowicami jądrowymi małej mocy. Oraz cały kadłub okrętu z wszelkimi sekretami, jak maszyny szyfrujące, książki kodowe i inne ciekawostki.

Gdy sprawa poszła już w zapomnienie, a radziecka flota odpłynęła, Amerykanie rozpoczęli akcję podniesienia z dna K-129. USS “Halibut” zlokalizował wrak radzieckiego okrętu na głębokości ok 5 tys. metrów.

Rozpoczęto jedną z największych i najbardziej utajnionych akcji CIA – projekt Azorian. Jak wydobyć z takiej głębokości bądź co bądź okręt podwodny i to tak by ani Rosjanie ani amerykańskie media się nie dowiedziały?

Zbudowano specjalny okręt dźwigowy Hughes Glomar Expiorer, który miał otwierane dno i specjalistyczne urządzenia do podnoszenia ciężkich ładunków. Aby utajnić jego prawdziwe przeznaczenie poinformowano, że służy on do poszukiwań złóż metali pod morskim dnem. Glomar Explorer miał nawet specjalne procedury na wypadek… zaatakowania przez Rosjan mogących podejrzewać prawdziwe przeznaczenie jego misji. Okręt w lecie 1974 roku, wiec 6 lat po katastrofie dotarł na miejsce. Zbudowano w trudnych warunkach specjalne rusztowania i delikatnie opasano linami wrak K-129. Z początku wszystko szło dobrze, ale w trakcie podnoszenia okręt uległ przełamaniu. Wydobyto więc część radzieckiego okrętu z dna. Co się tam znajdowało? Do dziś nie wiadomo, choć pogłoski mówią o jednej rakiecie balistycznej lub torpedzie z głowicą jądrową. CIA też nie chce się dzielić takimi informacjami i z pewnością wprowadza dezinformacje.

W wydobytej części okrętu znajdowały się ciała 6 marynarzy. Tu solidarność ludzi morza pozwoliła na chwilę zapomnieć o wrogości. Ofiary pochowano z pełnymi marynarskimi honorami, przy hymnie ZSRR. Wydarzenie zarejestrowano na taśmie filmowej i w 1992 roku przekazano ją Borysowi Jelcynowi.

K-8, nuklearny okręt podwodny projektu 627 (NATO: November) miał aż dwa poważne wypadki. Pierwszy miał miejsce 13 października 1960 roku, gdy doszło do wycieku czynnika chłodniczego z reaktora. Doszło do przegrzania i uszkodzenia rdzenia reaktora, a następnie silnego skażenia jego przedziału. Załoga zrobiła improwizowaną instalację chłodząca rdzeń. Udało się powstrzymać jego dalsze rozgrzewanie, grożące jego stopieniem, ale kilku marynarzy przyjęło dawki ok 2 Sv (200 REM), co spowodowało u nich poważną chorobę popromienną. Ciężko było określić poziom radiacji, bo wszystkie przyrządy wychodziły poza skalę, a mierników o większej skali nie było. Okręt odholowano do portu i wyremontowano.

Jednak jego pech dał o sobie znać po raz kolejny 8 kwietnia 1970 roku w czasie dużych ćwiczeń floty radzieckiej w Zatoce Biskajskiej. Na okręcie wybuchł pożar i to aż w dwóch miejscach naraz. Ognia nie zdołano ugasić, doszło do wyłączenia obu reaktorów i okręt musiał się wynurzyć. Załogę ewakuowano na przybyły holownik, ale wkrótce nadszedł rozkaz, że  załoga ma powrócić na okręt. Zdołało wrócić nań 52 marynarzy wraz z kapitanem. 73 pozostałych członków załogi zostało na holowniku. Wkrótce okazało się że okręt nie ma szans utrzymać się na wodzie i zatonął wraz z ludźmi którzy byli na jego pokładzie.

K-219
K-219

K-219, radziecki okręt klasy SSBN (nuklearny okręt podwodny z rakietami balistycznymi) projektu 667A (NATO: Yankee I) w czasie patrolu u wybrzeży USA 3 października 1986 roku miał awarię pokrywy jednego z silosów rakietowych. Do silosu dostała się woda, która weszła w kontakt z paliwem samego pocisku. W efekcie doszło do jego eksplozji i wydzielenia się trujących gazów, co kosztowało życie kilku marynarzy. Utracono kontrolę nad jednym z reaktorów, doszło do radioaktywnego skażenia wnętrza okrętu. 25 marynarzy zostało odciętych przez zamknięte grodzie w uszkodzonej części okrętu. Kapitan podjął decyzję o awaryjnym wynurzeniu i wezwaniu pomocy. Główny mechanik wymógł na kapitanie aby grodzie otworzyć, dzięki czemu uratowano uwięzionych członków załogi. Jeden z marynarzy, Siergiej Preminin, zgłosił się na ochotnika i zszedł do skażonego przedziału reaktora, gdzie ręcznie opuścił pręty kontrolne, wygaszając go i nie dopuszczając do katastrofy nuklearnej. Niestety nie zdołał wrócić do reszty załogi. Z Moskwy nadeszło polecenie aby okrętu nie opuszczać, a kapitanowi odebrano dowodzenie, przekazując je na ręce oficera politycznego. Mimo iż załoga ewakuowała się już na tratwy ratunkowe, nakazano by wróciła do okrętu. Sytuacja okazała się jednak nie do opanowania i 6 października okręt zatonął w pobliżu Bermudów. Załogę uratowano, ale na dnie znalazło się 16 rakiet balistycznych R-27 wraz z głowicami jądrowymi.

Kolejnym który uległ katastrofie był K-278 Komsomolec, okręt podwodny projektu 685 (NATO: Mike). W czasie rejsu po Morzu Barentsa 7 kwietnia 1989 roku czujniki pożarowe wskazały na pożar w rufowej części okrętu. Tam właśnie był niesprawny system regulujący zawartość tlenu w powietrzu (na okręcie podwodnym przebywającym ciągle w zanurzeniu należy precyzyjnie ustalać skład tego czym oddycha załoga). Z powodu niesprawności w powietrzu było zbyt wiele tlenu, co czyniło wszystko wokół bardzo łatwopalnym. Wystarczyła jakaś iskra i zaowocowało to pożarem. W dodatku był tam jakiś rozlany olej, miało się więc co palić. Pech chciał, że w pobliżu były zbiorniki sprężonego powietrza niezbędnego do wypełniania zbiorników balastowych okrętu w czasie wynurzania. Ogień uszkodził ich zawory i cała ich sprężona zawartość została wdmuchnięta w rejon pożaru. Pożar przybrał bardzo na sile.

Reaktor okrętu został awaryjnie wyłączony, utracono napęd i zasilanie, a także możliwość wynurzenia się z wykorzystaniem sterów głębokości. Udało się jednak wdmuchnąć powietrze do zbiorników balastowych i awaryjnie wynurzyć. Wszystko to działo się na Morzu Norweskim, na zachód od Wyspy Niedźwiedziej i na południe od Spitsbergenu. Woda jest tam zimna zawsze, miała 2 stopnie Celsjusza.

Mimo że okręt płonął, to dał to o sobie znać “syndrom Czarnobyla” – strach przed wydaniem być może niepotrzebnego rozkazu ewakuacji. Nawet zapisano w dzienniku pokładowym, że sytuację opanowano. Kapitan w końcu zdecydował się taki rozkaz wydać i nieprzeszkolona załoga zaczęła spuszczać tratwy ratunkowe do lodowatej wody. Sygnał SOS nadał będący w pobliżu norweski samolot patrolowy. Norwegowie chcieli pomóc radzieckim marynarzom, ale dowództwo floty z Murmańska zagroziło im, że ich statki mają nie zbliżać się, bo zostaną ostrzelani i zatopieni.

Norwegowie zwlekali więc, a bezradni marynarze walczyli z zimnem. Brak szkolenia dał o sobie znać – marynarze mieli problemy ze zwodowaniem tratw, wiele z nich przewróciło się, z załoga nie założyła kombinezonów termicznych. Część z nich znalazła się bezpośrednio w wodzie i nie było dla nich ratunku.

Część załogi nadal była na okręcie i kapitan postanowił wrócić po nich. Okręt wtedy zaczął tonąć i kapitan wraz z kilkoma ludźmi ukrył się w kapsule ratunkowej na kiosku okrętu. I znów wyszły braki w wyszkoleniu – nie potrafiono odstrzelić jej od okrętu, mimo że zanurzali się coraz głębiej. Po ciemku nie udało się tego wykonać od razu. W dodatku do kapsuły trafiły toksyczne gazy z pożaru i choć założono maski gazowe, to część ludzi straciła przytomność. Kapsułę odstrzelono wreszcie na głębokości niemal 1500 m. Zaczęła się błyskawicznie wynurzać, a gdy wyskoczyła na powierzchnię, to różnica ciśnień wyrwała jej luk. Wydostał się z niej tylko jeden marynarz, a potem napełniła się wodą i ci którzy stracili przytomność, w tym kapitan – poszli z nią na dno.

Norwegowie w końcu wyłowili resztki załogi K-278, niespełna 20 osób z 69 ludzi. Okazało się jednak, że gdyby mogli przystąpić do akcji wcześniej, uratowano by zapewne większość z nich, bo na skutek pożaru śmierć poniosło tylko kilku marynarzy, a większość zmarła z powodu hipotermii lub utonięcia.

Okręt spoczął na dnie, na głębokości niemal 1700 m. W rejon jego zatonięcia wysłano kilkukrotnie statek Akademik Mstisław Kiełdysz wyposażony w automatyczne miniaturowe aparaty podwodne, które zlokalizowały i sfotografowały wrak. Okazało się, że kadłub jest dziurawy w wielu miejscach, w środku jest morska woda i pewne elementy szybko korodują. Sam reaktor był w miarę bezpieczny, ale zagrożenie stanowiły dwie torpedy z głowicami jądrowymi. Gdyby doszło do ich rozszczelnienia na skutek korozji, to wody Morza Norweskiego zostałyby na wiele lat skażone, a nie można było na to pozwolić, bo ludzie w tych rejonach utrzymują się z rybołówstwa. Problem dokładnie przeanalizowano i nad dziobową częścią okrętu wzniesiono w 1994 roku coś na kształt sarkofagu z elektrowni Czarnobylskiej, który zabezpieczył feralne torpedy. Szczegóły techniczne nie są ale Rosjanie właśnie o czymś takim donieśli, twierdząc, że teraz jest już bezpiecznie

K-429
K-429

Okręt K-429 projektu 670A (NATO: Charlie I) był wybitnym pechowcem bo zatonął aż dwa razy.  Pierwszy raz 24 czerwca 1983 roku w czasie ćwiczeń w okolicy Pietropawłowska Kamczackiego. Okręt został wysłany na ćwiczenia mimo iż nadal znajdował się w naprawie. Kapitana niemal zmuszono, by wraz z niedoświadczoną załogą wypłynął niesprawnym okrętem w morze. Testowe zanurzenie wykazało brak wyregulowania większości wskaźników, utracono kontrolę nad okrętem, wypuszczono zbyt wiele powietrza umożliwiającego wynurzenie i okręt osiadł na dnie na głębokości 39 metrów. Całe szczęście, że kapitan zdecydował się zrobić ten test wkrótce po wyjściu z portu a nie na pełnym morzu. Woda zalała jednak system wentylacyjny okrętu, niesprawny po niedokończonej konserwacji w porcie. Zginęło 14 członków załogi. Po naradzie z załogą i uświadomieniu sobie że pomoc może nie nadejść, bo nikt nie spodziewał się że okręt osiądzie na dnie – dwóch marynarzy podjęło się bardzo ryzykownego zadania wydostania się z okrętu na powierzchnię i dopłynięcia do brzegu. W lodowatych arktycznych wodach. Udało im się to, ale gdy wycieńczeni dotarli do brzegu zostali aresztowani przez patrol wojskowy. Na szczęście wiadomość dotarła gdzie trzeba, załogę uratowano (choć zginął przy tym jeszcze jeden marynarz), a okręt wydobyto na powierzchnię i dokończono jego remont. Kapitan, który tak naprawdę nie był winien katastrofie – trafił na 10 lat do łagru.

13 października 1985 roku K-429 zatonął ponownie, tym razem w porcie, przycumowany do nabrzeża. Tym razem nikt nie zginął. Okręt ponownie podniesiono z dna, wyremontowano i przywrócono do służby.

Po upadku ZSRR doszło do kolejnych katastrof. Najbardziej znanym i najgłośniejszym wypadkiem było zatonięcie okrętu podwodnego K-141 “Kursk” projektu 949A (NATO: Oscar II). Był to największy okręt podwodny w historii jaki utracono. To potężna jednostka, wyposażona w 24 ciężkie pociski przeciwokrętowe P-700 Granit, przeznaczona do walki z amerykańskimi lotniskowcami. Prócz tych rakiet okręt posiadał też torpedy kalibru 533 i 650 mm, a także torpedy superkawitacyjne. 12 sierpnia 2000 roku w czasie wielkich ćwiczeń na Morzu Barentsa – doszło do wycieku paliwa i eksplozji w jednej z torped kalibru 650 mm. Wywołało to pożar w sekcji dziobowej i dalsze eksplozje torped. Dziób okrętu został rozerwany i do środka wlała się woda. Okręt opadł na dno i osiadł na głębokości ok. 100 metrów. Część załogi przeżyła samą eksplozję, ale pomoc nie nadchodziła, mimo iż miejsca katastrofy było dobrze znane. Nie powiadomiono opinii publicznej od razu, zwlekano z tym kilka dni. Gdy wreszcie aktywności floty nie dało się ukryć – ujawniono wypadek. Pomoc zaoferowali Norwegowie i inne kraje NATO, ale Rosjanie jak to Rosjanie – odmówili jej, choć wiedzieli, że w kadłubie są nadal żywi ludzie. Czy wygrała Rosyjska duma, czy może tajemnica wojskowa – nie wiadomo. Dość że marynarze mieli coraz mniej tlenu, coraz mniej pochłaniaczy dwutlenku węgla. Jeden z oficerów, kapitan Kolesnikow – zanotował po ciemku nazwiska 23 ocalałych “Jest zbyt ciemno, ale spróbuję pisać po omacku. Chyba nie ma szans, 10-20 procent. Mamy nadzieję, że ktoś to jednak przeczyta. Poniżej jest lista ludzi z załogi innych przedziałów, którzy zgromadzili się w dziewiątym i będą próbowali wyjść. Pozdrowienia dla wszystkich, nie trzeba rozpaczać. Kolesnikow.”. Pomoc nie nadeszła, marynarze umarli. Rosjanie oficjalnie powiedzieli że na Kursku już nie ma śladów życia. 21 sierpnia Rosjanie ugięli się i norwescy nurkowie dotarli do wraku, otworzyli jeden z luków i dostali się do środka. Znaleźli martwych ludzi i ocenili że całość jest zatopiona i nie ma szans by ktokolwiek przeżył.

W 2001 roku specjalistyczny sprzęt podmorski umożliwił odcięcie części dziobowej i wydobycie większości wraku okrętu, która na wielkiej barce przetransportowano do portu w Siewieromorsku. Wydobytych marynarzy pochowano z honorami.

28 sierpnia 2003 holowano na arktyczne “złomowisko” okrętów nuklearnych wycofany ze służby K-159. Okręt projektu 672 (NATO: November), który w latach 60-tych również miał awarię reaktora i związane z tym skażenie załogi. Tym razem w wyniku sztormu oderwały się pontony zabezpieczające holowana jednostkę i okręt poszedł na dno gdzieś na Morzu Karskim. Zginęło 9 ludzi z tymczasowej, szkieletowej załogi zabezpieczających tą operację.

Tekst: Maciej Łuczkiewicz

.

UDOSTĘPNIJ:

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Pin It on Pinterest

0
Would love your thoughts, please comment.x